czwartek, 23 lipca 2015

REAKTYWACJA

Ponieważ tak dawno nie pisałam nigdzie i o niczym, boję się, że jak tak dalej pójdzie, to wkrótce zapomnę jak się to robi. Wiecie: nieużywany narząd zanika i te rzeczy... 

Postanowiłam zatem zacząć wielki-mały powrót od recenzji na świeżo. Pod lupę biorę książkę Uratuj mnie Guillaume'a Musso. [SPOJLERY]




Sam, nowojorski lekarz niepocieszony po samobójczej śmierci żony, i Juliette, młoda kobieta, której nie udało się zrealizować marzeń o karierze aktorskiej na Broadwayu, spotykają się przypadkiem tuż przed jej powrotem do Paryża. Spędzają wspólnie weekend. Bojąc się zaangażować, każde udaje kogoś, kim nie jest. Miłość przychodzi nieoczekiwanie, ale wyjazd Juliette jest przesądzony. Dziewczyna wsiada do samolotu, który eksploduje krótko po starcie, o czym przerażony Sam dowiaduje się z telewizji. Następnego dnia spotyka w parku tajemniczą kobietę, która oznajmia mu, że Juliette żyje. Grace ma też dla niego drugą, mniej przyjemną wiadomość – Juliette pozostało tylko kilka dni życia. Kim jest nieznajoma i dlaczego tyle o nich wie? Skąd wzięła noszący datę następnego dnia egzemplarz gazety, informującej o cudownym ocaleniu? Może wszystko jakoś się wyjaśni, a miłość okaże się silniejsza od śmierci?  [opis ze skrzydełka]

Powieść rozpoczynają narzekania Juliette na zmarnowane życie, niespełnione marzenia i ambicje. Doskonale ją rozumiem, bo mam po części podobnie (tyle, że ja talentu aktorskiego nie mam za grosz). Następnie zwrot akcji kieruje nas w falę miłosnych uniesień pary, która ledwo się spotkała (nie no, serio? facet prawie ją rozjechał, a ona się w nim zadurzyła po uszy... on zresztą w niej też). Wszystko jest słodkie i cudowne z zewnątrz, ale otoczone jednocześnie śmierdzącymi kłamstewkami, które ranią oboje. Potem Juliette musi wyjechać i... wtedy dopiero zaczyna się akcja! Samolot wybucha wkrótce po starcie, nie wiadomo o co chodzi, podejrzewany zamach terrorystyczny. Oskarżoną jest nikt inny jak biedna Juliette, która targana uczuciami do Sama, nie chce opuszczać NY i w ostatnim momencie wysiada z samolotu. 
Pojawia się także postać Grace, emisariuszki z zaświatów, która przybyła zabrać Juliette ze sobą (bo miała zginąć w tym samolocie przecież!). Sam, oględnie mówiąc, uważa ją początkowo za wariatkę i próbuje jej się przeciwstawić. Jednocześnie rodzi się między nimi coś na kształt przyjaźni...

Nie napiszę nic więcej wprost, bo w końcu streszczę całą książkę. :/ Za to chętnie określę motywy: oczywiście miłość, ale też tajemnica, odwaga, nadzieja, tragedia. Autor stosuje wielowątkowość i wieloosobową narrację (z punktu widzenia poszczególnych bohaterów jak i obserwatora ogółu). Na początku myślałam, że będzie to zwykłe romansidło, jednak dodanie wątku paranormalnego, opisy zimowej scenerii Nowego Jorku (nie są rozwlekłe, za co duży plus), coraz bardziej rozgałęziająca się akcja, potrafią wciągnąć. Jeden konkretny moment, przyznam się szczerze, przeraził mnie nie na żarty. Co ciekawe, autor, dodając coraz to nowe postaci, rozbudowując wątki, nie gubi się w nich i wszystkie zaczątki mają swój finał. Owszem, niektóre postaci drugoplanowe pozostają w zawieszeniu, jednak nie wpływa to wcale na odbiór całości. 


Edytorsko w porządku. Bardzo spodobało mi się zaczynanie nowych rozdziałów cytatami, które, co ciekawe, odnoszą się zarówno do poprzedniego, jak i nadchodzącego rozdziału wręcz idealnie. Niestety mój egzemplarz jest w dość opłakanym stanie, jednak nie miało to żadnego wpływu na ocenę.

W skali szkolnej oceniam książkę na 4+
Uważam ją za godną polecenia tym, ktorzy lubią rozwarstwiającą się akcję i zakończenie inne, niż spodziewane na początku.

Cytaty z tej książki i wielu innych znajdziecie <<TU>>.

Dajcie znać, czy powrót się udał. :)
Pozdrawiam,
Zdezelowana!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz