niedziela, 13 kwietnia 2014

Jak decyzje zmieniają nasze życie

Każdego dnia swojego życia człowiek podejmuje co najmniej 10 decyzji. Błahych (jak choćby: „jeszcze 5 minut” – przy wyłączaniu budzika) ale i poważnych. Dopiero po latach wspominamy, zastanawiamy się, jak to właściwie się stało, że jesteśmy w tym miejscu i robimy to, co robimy.




Jeszcze jakieś 5 lat temu w życiu bym nie pomyślała, że będę teraz studentką, ba, studentką jakże szacownego bibliotekoznawstwa.  Byłam wtedy na półmetku liceum i kompletnie nie wiedziałam, co zrobić ze swoją przyszłością. Ówcześnie bliska mi wtedy osoba zasugerowała, że jestem zbyt delikatna, żeby cięzko pracować i że powinnam sobie znaleźć jakąś spokojną przyjemną pracę, np. w bibliotece. Wtedy chciało mi się z tego śmiać, bo wcale nie uważam się za delikatną i wiem, że te wypowiedzi sugerowane były moją budową (jestem niska i chuda). Puściłam tą radę mimo uszu i kontynuowałam edukację. Dopiero później, przed maturą, zaczęłam na poważnie o tym myśleć. O tym, kim tak naprawdę chciałabym być.

Oczywiście odpadały wszelkiego rodzaju szkoły muzyczne, ponieważ, choć uwielbiam śpiewać, to nie robię tego publicznie, mam problemy z tremą i stresem, no i nienawidzę historii. Nie byłam (i wciąż nie jestem) na tyle odważna, więc tego rodzaju artystyczne wizje odsunęłam w sferę marzeń, tych najbardziej ukrytych, praktycznie już zapomnianych. Zastanawiałam się poważniej nad podjęciem studiów filologicznych. Polonistyka jakoś tak mnie kusiła, choć nie do końca wiedziałam z czym się to je, poza czytaniem i oczywistym skończeniem jako nauczycielka w publicznej szkole. W końcu jednak, przeglądając oferty uniwersytetów, przypomniałam sobie tą biblioteczną sugestię…

Wybierając miasta z jakichś podświadomych przyczyn wybrałam Wrocław, co rodzice przyjęli z rezerwą, ale po zapewnieniu, że wiele osób „od nas” się tu przeprowadziło, zaakceptowali mój wybór. (W sumie i tak nie mieli wyboru.) Tak więc Wrocław i Uniwersytet Wrocławski – to były moje w pełni świadome wybory. Szkoda, że jedyne takie w tej materii. Dokonując przeglądu kierunków, w końcu podjęłam decyzję o złożeniu papierów na tutejszy, nieszczęsny wtedy dla mnie, IINiB. Planowałam zostać super edytorką, gdy tylko odkryłam istnienie takiej specjalizacji. Wtedy kompletnie nie wiedziałam czym taki edytor się para. Czym bibliotekarz, jak to widzę teraz, też.



Zaczęłam studia w 2011 roku. Ciągnę je do dziś. Ciągnę, bo czuję się troszkę zmęczona przewlekłą niepewnością. Wiele się zmieniło od czasu, gdy rozpoczynałam studia. Poznałam rzeczy, o których zwykli śmiertelnicy nie mają zielonego pojęcia. Opracowanie zbiorów bibliotecznych, tworzenie katalogów, baz danych, organizacja wydarzen kulturalnych itd., ogrom pracy wkładanej przez bibliotekarzy w swoją działalność – wszystko to osobom niewtajemniczonym wydaje się ciepłą, bezstresową posadką, którą sprawować może każdy. To jednak kompletnie mija się z prawdą!

Chcę być bibliotekarką. Chcę pracować na magazynie. Chcę zaspokajać ukryty we mnie pedantyzm i fetysz książek jako przedmiotów, którymi chcę się otaczać w nieograniczonych wręcz ilościach. Czy to tak bardzo skomplikowane marzenie? Czy podejmując decyzję o studiach mogłam przewidzieć taką zmianę jaka się we mnie dokona? Jestem dumna z siebie, kiedy roję tego rodzaju autorefleksje. Bo wiem, że jest w końcu coś, co może mnie pochłonąć, co mogę pokochać. Mam nadzieję, że to marzenie się kiedyś spełni, że decyzja, którą podjęłam, będzie tą ważną, najlepszą.

Wpis został przeniesiony z mojego innego bloga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz